czwartek, 5 grudnia 2013

Brick Lane ( i kilka chwil na targu Petticoat Lane)



Jest takie miejsce w Londynie, w którym można jednego dnia poczuć, że zwiedziło się cały świat. Jeśli tylko chcemy możemy skosztować potraw ( przynajmniej z połowy miejsc z naszego globu) i rozmawiać z ludźmi z wszystkich kontynentów. Brick Lane to ruchliwa ulica, która przecina dzielnice zamieszkałą przez Bengalską ludność. W weekend są tu prawdziwe tłumy, a ludzie mają zwyczaj jeść lunch beztrosko siedząc i gawędząc na chodniku. Atmosfera tego miejsca - luz, różnorodność - zarówno etniczna jak i kulturowa, prawdziwy miszmasz, który nadaje tej dzielnicy eklektyczny nieporównywalny z niczym klimat. Można by zestawić je jedynie z targiem na Portobello Road i Camden Town, jednak zarówno pierwszy jak i drugi przykład wypada bardzo blado w zestawieniu z Brick Lane ( moim zdaniem). Portobelo jest za słodkie a Camden - zbyt komercyjne, momentami wydaje się nastroszone, sztuczne i męczące ( prawdą jednak jest, że zanim odwodziłam tą część miasta, uważałam Camden za naprawdę unikatowe i niezwykłe, dopiero kontrast z Brick Lane obnażył braki tamtego miejsca). Tu mam wrażenie nie ma nic nie na miejscu, wszystko jest jakby bardziej swojskie i osobliwe, choć równie tłoczne. Nie umiem tego wyjaśnić lepiej, jest coś jednak w tym miejscu, co przyciąga jak magnes, a ja liczę dni do kolejnej niedzieli by znów, zanurzyć się w ten tłum i dać ponieść jego falą wśród egzotycznych zapachów i dzięków żywej muzyki, tworzonej przez lokalnych grajków o nie małym talencie. Przy tym wszystkim nie można zapomnieć, o tej radości dla oka, jaką są street artowe dzieła, zdobiące postindustrialną zabudowę dzielnicy. Tu nawet Banksy zostawił po sobie kilka pamiątek...






Zanim jednak dotarłam na Brick Lane, odwiedziłam targ - znany pod nazwą: Petticoat Lane  ( właściwa nazwa ulicy to Middlesex Street). Nazwa ta pochodzi jeszcze z pruderyjnych czasów wiktoriańskich, kiedy w niedziele odbywało się tu targowisko, gdzie głównie handlowano tkaninami. Od tamtej pory wielokrotnie próbowano usunąć stąd stragany i zwyczaj handlu ulicznego w tym obrębie, jednak handlarze wyrastali niczym grzyby po deszczu, wierni XIX wiecznej tradycji. Ostatecznie władze poniechały swych zamiarów, dzięki czemu możemy cieszyć się dziś ogromnym targowiskiem ( trochę przypominającym naszą giełdę). Nie ma tu rzeczy zabytkowych, to po prostu targ gdzie można kupić dużo taniej ubrania znanych marek - sukienki z Asosa, Mango, Vili i innych, nie pytałam skąd je mają... Nie wątpliwie jednak ceny bywają okazyjne. Targ ten znajduje się rzut beretem od wspomnianej wyżej ulicy, która była głównym celem mojego niedzielnego spaceru - Brick Lane.












Okolica Brick Lane - jest mocno muzułmańska, znajdują się tutaj nazwy ulic w transkrypcji bengalskiej oraz Londyńskie Centrum Muzułmańskie, tutaj również znajduje się Whitechapel Art Gallery, którą warto odwiedzić chociaż na kilkanascie minut, żeby zobaczyć jak wygląda dzisiejsza sztuka współczesna. Wystawy często są mocno alternatywne, szokujące, ekscentryczne, nawet bulwersujące ( jeśli widz bywa pruderyjny). Ja trafiłam na wystawę - w której tematem przewodnim był Penis, trzy piętra, setek penisów w rożnych, czasem nawet bardzo zadziwiających kompozycjach:)



























Na Brick Lane pokryta jest w duże części kolorowymi graffiti, ale przede wszystkim street artem, najwyższych lotów. Dlatego chciałabym poświęcić temu osobny post. Dziś tylko kilka przykładów.






 Brick Lane to przede wszystkim jedzenie... nie tylko bengalskie, możemy kupić tu właściwie wszystko. Słynne są tu również żydowskie bigle ( których mam nadzieje, jeszcze spróbować).





 Jest i on wielki - "Street Art'owego - Półświatka" we własnej osobie Banksy!! I mój perszy raz oko w oko z mistrzem ulicznych dzieł, dla, którego żywię nieziemski szacunek. Powyższy Żuraw, chyba najcześciej fotografowany obiekt w tych stronach Londynu.








 Ten wszem panujący luz podoba mi się w tej części miasta najbardziej. Nikogo nie dziwi posiłek zjadany na ulicy, co więcej zjadany siedząc na krawężniku. Właściwie kogo ma dziwić -skoro wszyscy tutaj tak jedzą..

 W tle kolejna wariacja Banksy'ego samochód przygnieciony przez wielką kulę, pierwotnie samochód był inny, ( jakiś czarny sportowy) jednak uległ zniszczeniu i został wymieniony, na ten, który możemy dzisiaj oglądać. musicie przyznać, ze stanowi niezwykłą ozdobę tego otoczenia.






 Niemal cała ulica objęta jest strefą - wolnego dźwięku, co oznacza, że co kawałek natkniemy się na śpiewający i grających wykonawców. Ten był niezwykle utalentowany ( i przystojny!)





 Tu również w okolicach Brick Lane w niedzielne przedpołudnie natkniemy się na kilka skupionych niedaleko siebie targów, możemy kupić tu akcesoria podobne do tych, na Camden Town, ale i na kilku straganach ze starociami, natknąć się na ( przy pewnej dozie szczęścia) prawdziwe perełki.




















 Ludzie jedzący żydowskie bigle.




 Gdzie jeśli nie na bengalskiej ulicy można kupić najtańsze mango w mieście? To z nich robi się najpyszniejszy napój ( mango lassi), który poznałam dzięki moim bengalskim kolegom, przepisem podzielę się jeszcze w ten weekend.  Zostawiam Was ze zdjęciami z Brick Lane i zapraszam jutro - na post o samej ulicznej sztuce pochodzącej z tego miejsca. Obecnie to moje ulubione miejsce w tym mieście. Moja rada dla wszystkich odwiedzających Londyn: odpuście sobie - Big Bena ważniejsze by odwiedzić w Londynie Brick Lane!


1 komentarz:

  1. Bajgle kochana, nie bigle :) Brick Lane to również jedno z moich ulubionych miejsc w Londynie. Mogę też polecić przepyszną kawę i ciastka w Kahaila Cafe :)

    OdpowiedzUsuń