niedziela, 30 marca 2014

Walencja Fallas- wprowadzenie, Ale o co właściwie chodzi?

Mój jeden dzień w Barcelonie, był tak naprawdę przystankiem w drodze do Walencji, gdzie miałam odwiedzić Oskara i razem z nim przeżyć Fallas, festiwal ognia, którego nie udało mi się zobaczyć w zeszłym roku. Zanim jednak opowiem szczegółowo, co się działo, chciałabym zatrzymać się na chwile nad samym Fallas, które jest zaiste zjawiskiem magicznym. Nie przypuszczałam, że jakaś uliczna kilkudniowa parada (jak sobie wcześniej wyobrażałam) może zrobić na mnie takie wrażenie! Ale powolutku...






Fallas: Co to za święto. jak? gdzie?, kiedy?, dlaczego?
Tytułowe Fallas to inaczej Święto Ognia obchodzone tylko w Walencji. Tutaj przez cały tydzień trwa wielka fiesta, walencjanie przez cały rok czekają na tą wielką rodzinną, niezwykle osobistą i w swoisty sposób mistyczną uroczystość. Mimo, iż to niezwykle ważny dla nich czas, a samo święto być może wyżej jest nawet usytuowane w osobistych kalendarzach Walencjan niż Boże Narodzenie, nikt nie potrafił powiedzieć mi jednoznacznie skąd się wywodzi. Przekazów jest wiele. Sama spotkałam się z historią, jakoby święto wywodzi się od zwyczaju zapoczątkowanego ze względów praktycznych przez cieślów w XVI wieku, którzy by opróżniać ze zbędnych odpadów, swoje składy na drewno zaczęli palić je wszystkie w jednym dniu. Z czasem zaczęto tworzyć z owych pozostałości drewniane konstrukcje, które z roku na rok wzbogacane, malowane, ewoluowały ostatecznie do dzisiejszej formy.

Inna wersja tej samej historii mówi o zwyczaju palenia drewnianych odpadów na cześć patrona cieśli św. Józefa, jednak czy gdyby tak rzeczywiście było, Generał Franco, narzucał by Walencjanom wprowadzenie religijnych obrzędów do tego święta? I dodanie motywu Matki Boskiej? No właśnie.. Ciężko więc ujednolicić i uściślić genezę powstania tego bajecznego dziś formie festiwalu, który rozpieszcza oprawa estetyczną, kulinarna, muzyczną właściwie wszystkie zmysły.

Myślę, że znajduje ono tak naprawdę początek w praktycznym zwyczaju oczyszczania swych mieszkań i pracowni w związku z nadejściem wiosny. Bowiem święto ognia należy również odczytywać własnie w takim wymiarze, pogańskiego palenia kukieł, związanego z zegnaniem zimy i witaniem wiosny.

Wszystkie te elementy przeplatają się z sobą, a dziesiątki lat jakie upłynęły od pierwszych, dość prymitywnych obchodów Fallas, sprawiły, że całe święto obudowane zostało szeregiem zwyczajów, które z czasem stały się nieodłącznym elementem corocznej tradycji.

Jak wygląda Fallas dziś? 

sobota, 29 marca 2014

Greenwich - urokliwa dzielnica Londynu

Uwolnię Was na chwilę od hiszpańskich opowieści i przeniosę na własne londyńskie podwórko, gdzie na co dzień też toczy się życie, nawet całkiem ciekawe. W zeszły weekend wykorzystując bajeczną ( 19 stopni!) pogodę w sprawdzonym, ukochanym teamie, ruszyliśmy na podpój miasta.



Greenwich zostało zdobyte. Po kilku miesiącach próba ( tak! sama jestem w szoku, próbowałyśmy odwiedzić to miejsce od stycznia, za każdym razem coś innego wyskakiwało i uniemożliwiało wycieczkę), ostatecznie dotarliśmy do tej historycznej części Londynu, niegdyś osobnego miasteczka, a dziś dzielnicy ulokowanej w południowo- wschodniej części miasta. Miejsce to znane na całym świecie przez przebiegający tu południk zero, ma w rzeczywistości o wiele więcej do zaoferowania niż tylko linie, z którą turyści mogą sfotografować się między nogami.






Na co dzień nie zastanawiamy się nad tym, jednak tak naprawdę ustanowienie południka zero, przez Brytyjczyków tu, w stolicy korony brytyjskiej, jest najwyższym symbolem imperializmu Anglików. Zwieńczeniem dzieła kolonizacji i XIX wiecznego panowania nad światem, któremu to narzucili czas mierzony odtąd aż po kres jego dni - z angielskiej ziemi. Ten niewielki gest, ma symboliczny wydźwięk, który nawet dziś, po upadku kolonializmu, pozostaje napawającą dumą pamiątką, brytyjskiej wielkości. To obrazuje również sposób - postrzegania siebie samych przez XIX wiecznych Brytyjczyków, którzy ustanowili Londyn na południku zero, w centrum świata, tak by nie podlegało wątpliwości, iż stanowi jego niezaprzeczalny, pępek.


Wracając jednak do relacji, jak do tego pępka świata dotrzeć?....

środa, 19 marca 2014

Barcelona dzień 1, rozluźnienie planów i nowy znajomy z Konga

Przybyłam do miasta wieczorem, już na lotnisku czekało mnie pozytywne zaskoczenie. Po „moim” Stantsed (nie dziwcie się śpię tam jak jakiś menel ostatnio nałogowo, poczuwam się wiec do utożsamiania z tym miejscem) , Barcelona El Prat to naprawdę cudowna alternatywa. Lotnisko jest duże i po prostu przepiękne! Architektonicznie zachwyca bez reszty, samo w sobie jest perełką dającą przedsmak tego co można zobaczyć później. Po zeszłorocznej przeprawie z Hiszpanami w Alicante i Walencji zakładałam, że nikt tu mówić po angielsku nie będzie, a tu już od progu miłe zaskoczenie. Barcelona nastawiona na turystów – nie może sobie na to pozwolić, dlatego już w punkcie informacyjnym zostaje absolutnie pozytywnie zaskoczona. Pan pięknym angielskim ( wreszcie zupełnie zrozumiałym, po tym brytyjskim warkocie)  odpowiedział na lawinę moich pytań, w tym jak najtaniej dotrzeć do miasta i tu kolejne zaskoczenie. Otóż najtańszym środkiem lokomocji jest pociąg!










wtorek, 18 marca 2014

Barcelona. Epilog. Moje Miasto Marzeń

Od kilku lat bezskutecznie próbuje dotrzeć do Barcelony. Niczym fatum spadają na mniej najmniej oczekiwane przeszkody, które uniemożliwiają mi dotarcie do tego miasta. Pierwszy raz szczęść lat temu miałam okazje zobaczyć to miejsce z moimi rodzicami, zrezygnowałam jednak z wyjazdu, szaleńczo zakochana, wolałam spędzić czas inaczej, próbując odbudować relacje z drogim mi człowiekiem, nie w głowie była mi wówczas Barcelona. Paradoksalnie właśnie wtedy, gdy moi rodziciele, odwiedzali to miasto, w moje ręce trafiła książka, Zafona: Cień Wiatru.


Połknęłam ją z wypiekami na twarzy, w ciągu doby, nie spiąć, nie jedząc – zmieniając się w jedną wielką barcelońska namiętność. Było jednak już za późno, zakochałam się w Barcelonie, bezdennie, namiętnie wsiąkając jak grzyb, jak pleśń w jej mury i tęskniąc jak nieszczęśliwy kochanek za swą luba, za miastem, które ukazało mi się swym bajecznym obliczem, mrocznej, tajemniczej, pięknej kobiety, która pociąga i podnieca jak fame fatale z przełomu minionych wieków.
Gdy kilka lat później wzięłam ślub, ( z innym mężczyzną), postanowiłam, że w podróż poślubną – musimy pojechać do Barcelony. Ówczesny mąż, który nie miał szczególnie rozwiniętych turystycznych preferencji, przystał na moje prośby. Kupiliśmy więc wycieczkę ( jeszcze ciągle kozystając z biura podróży) a ja sprawiłam sobie trzy przewodniki, które wertowałam bez końca, marząc przez kilka miesięcy, więcej o Barcelonie, niż całym tym ślubie.
Rozrysowałam wówczas, wszystkie trasy, dokupiłam przewodnik po mieście śladami „Cienia wiatru” i byłam jednym wielkim oczekiwaniem na tą podróż.  Gdy nic nie sygnalizowało porażki, na tydzień przed wyjazdem, otrzymałam telefon z biura podróży, w którym z żalem informują mnie, że niestety nie uzbierała się wystarczająca grupa i musimy zmienić cel naszej podróży.  Przez kilka minut nie wiedziałam co powiedzieć. Rozpłakałam się jak dziecko, rozczarowanie sięgało zenitu. Tym sposobem trafiliśmy na Majorkę, ciągle pozostawiając na później wymarzone miasto.
Rok później, spróbowaliśmy po raz kolejny, wykupując z innego już biura podróży ( sic!) ofertę objazdową, która wśród różnych miejsc na Riwierze Francuskiej, Paryża i Wenecji uwzględniała pobyt na Costa Brawa i wizytę w Barcelonie. Gdy raz przydarzy nam się coś tak abstrakcyjnego, wydaje się, że chociaż w tym aspekcie los da nam już spokój.  Nie znając boskich wyroków, spędziłam cały sierpień, swych studenckich wakacji, leżąc w grodzie i zaczytując się w pamiętniki Salwadora Dalii, opracowania poświęcone Gaudiemu, Jeanowi Miro, a przede wszystkim Pablowi Picasso, czytając po kolei wspomnienia wszystkich jego bliskich, które pomogły mi zrozumieć motywy targające tym twórczym demonem.

( JA Dora Maar, Mój Dziadek Picasso,itd). Pamiętam jeszcze jakby to było wczoraj, gdy spacerując z moją mamą po lesie, skalałam jak dziecko i wykrzykiwałam radośnie, że za tydzień o tej porze będę w Barcelonie! Tej samej nocy po zupełnie zaskakującym ataku trzustki trafiłam na oddział wewnętrzny i spędziłam w szpitalu kolejne 15 dni, przypięta przez większą część czasu do łózka kroplówką.
Czekałam cały rok, na te kilka dni, do których przygotowywałam się sumiennie, jak do najostrzejszego egzaminu. Dopięty co do jednej minuty plan legł w gruzach, sromotna porażka i rozczarowanie było tak wielkie, że odchorowałam je podwójnie. Nic nie dzieje się jednak bez powodu, podczas tego pobytu w szpitalu, poznałam cudowne starsze, kobiety, które opowiedziały mi swoje tragiczne dzieje, przeplatane z historią naszego kraju, ( o czym opowiem, kiedyś przy okazji) szczegółowo. Do dziś traktuje ten pobyt, na życiowa nauczkę pokory oraz możliwość wysłuchania tych poruszających historii, jako jedno z cenniejszych doświadczeń, jakie mnie w życiu spotkały.
Przez kilka miesięcy, odbywałam poważną rekonwalescencje, a każdy źle dobrany posiłek mógł znów przypiąć mnie do szpitalnego łózka i poważnie zagrozić nie tyko zdrowiu, ale i życiu. Jakikolwiek wyjazd nie wchodził więc w grę.  Gdy półtora roku później, w mroźne styczniowe wieczory  przeczytałam kontynuacje ukochanej powieści Zafona, pod poetyckim tytułem Gra Anioła i ponownie odżyły wszystkie Barcelońskie fascynacje, na własną już rękę znalazłam hostel i tani lot i gdy już miałam rezerwować ofertę na kwiecień, mój towarzysz się rozmyślił, raniąc mnie po raz kolejny dotkliwie.
Zdezorientowana, przestałam na jakiś czas myśleć o Barcelonie, bojąc się ciążącego nad nią fatum. Teraz gdy jestem sama. Prowadzę szczęśliwe singielskie życie, nie targają mną żadne związkowe namiętności, a życie pełne jest romantycznych uniesień serwowanych przez literackich bohaterów, bądź niezawodnych przyjaciół, który podrzucają mi co chwila swoje nowe sercowe problemy do rozwiązania. Mogłam pozwolić sobie na zabukowanie biletu.
Przyleciałam do tego miasta sama. Bojąc się planować wszystko zbyt skrupulatnie, by nie być skazaną na kolejne rozczarowania, tylko pobieżnie rzuciłam okiem na przewodnik, odświeżyłam sobie fragmenty Zafonowego dzieła i raz jeszcze zanurkowałam we fragmentach surrealistycznych opowieści Dalego.
Ciągle nie wierzę, że mi się udało, że jestem tu teraz, że mogę pisać te słowa siedząc na balkonie mojego hostelu ulokowanego tuz przy La Ramblii.

Jest noc, a ja drżę z podniecenia, co przyniesie mi jutrzejszy dzień. Czy miasto, do którego tęskniłam przez ostatnie 6 lat, najbardziej na świecie, spełni moje oczekiwania, czy najdroższa mi secesja, będzie taka jaką sobie wymarzyłam i czy odnajdę w mrocznych uliczkach Bari Gothic ten nieuchwytny klimat którym zachłysnęłam się lata temu, podczas pierwsze lektury Cienia wiatru?
Zasypiam pełna nadziei , wertując na prędce ostatni raz Zafona, czytam jego słowa pełne miłości, do tej namiętnej kobiety, której na imię- Barcelona

poniedziałek, 17 marca 2014

Hiszpańskie Retrospekcje

Ponieważ znów trafiłam pod upalne słońce cudownej Hiszpanii, postanowiłam uzupełnić zeszłoroczna relacje z Walencji, by oba pobyty nie zlały mi sie w całość. Pozdrawiam Więc z cudowej Walencji, gdzie własnie wyleguje sie na balkonie w pełnym słońcu, ciesząc letnia pogoda i sokiem wycisknym z swiezych pomarańczy.


Zapraszam więc na retrospekcje z zeszłorocznego pobytu w tym zadziwiającym mieście

1. Calatrawa
http://thetravel-book.blogspot.co.uk/2013/09/walencja-pierwsze-spotkanie-z.html

2. Stare Miasto
http://thetravel-book.blogspot.co.uk/2013/04/walencja-dzien-2-stare-miasto-katedra-i.html
3. Street Art
http://thetravel-book.blogspot.co.uk/search/label/Walencja?updated-max=2013-04-21T08:30:00-07:00&max-results=20&start=4&by-date=false
4. Alicante
http://thetravel-book.blogspot.co.uk/2013/04/alicante.html

a sama uciekam świętować Fallas:*

czwartek, 13 marca 2014

Cardiff - mecz rugby, pewien francuz i noc w burger kingu, cz .2




Ostrzegam będzie długo, o walijskim społeczeństwie, ich poczuciu wyższości i kompleksie wielkiego miasta, prawdziwym burdelu - w nocnym Burger Kingu i pewnym francuzie, który zasypywał mnie w tym otoczeniu pocałunkami..

wtorek, 11 marca 2014

Jak smakuje Polska - Dom a co to takiego?

„Nie można uciec od samego siebie, przenosząc się z miejsca na miejsce” – napisał Ernest Hemingway, zgadzam się z tym, ale jednocześnie, potrzebuje tego ruchu by odnaleźć siebie. Dopiero gdy odklejamy się od codziennych przyzwyczajeń, od tego co znane i kochane możemy zobaczyć co w istocie jest naszą osobowością, a co zlepkiem przyzwyczajeń, które niczym wiekowy tłuszcz, bądź pleśń do nas przyrosły. Uniemożliwiając nam samym zrozumienie gdzie kończy się nasze jestestwo, a gdzie zaczyna ta naleciałość, która wrosła w nas przebiegle.

Ta krótka wizyta, uświadomiła mi, jak bardzo ciągle jeszcze potrzebuje tego dystansu, , tej odległości, tego czasu który sobie dałam, by dostrzec co jest naprawdę w życiu cenne. By móc z tej perspektywy na chłodno ocenić swoje decyzje i wyznaczyć nowe, zgodne z własnymi pragnieniami azymuty.




wtorek, 4 marca 2014

Cardiff - totalne zaskoczenie, cz. 1

Zapraszam Was do Cardiffu, kto jednak szuka opowieści o zabytkach  ich historii i walorach artystycznych tego miejsca, ten już teraz może zamknąć tego posta. Mimo szczerych chęci nie powiem Wam, jak docenić to miasto, jak się w nim zakochać i jak nim zachłysnąć. Uważam, że to bardzo prozaiczne i skromne miejsce. Mimo wszystko zapraszam do mojego świata, w którym Cardiff pokażę Wam tak jak zarejestrowałam go chwila po chwili w notatniku podróżnym, bardzo emocjonalnie i osobiście. Będzie o walijskiej mentalności, bezdomności w obcym mieście, meczu rugby,  francuskich pocałunkach z gorącym francuzem i burdelu na kółkach w Burger Kingu.