środa, 18 marca 2015

Berlin Treptow i okolice Kottbuser Tor

Poranek podobnie jak dnia poprzedniego zaczęłyśmy w milej kawiarni tuz obok. Tym razem jednak pogoda nie dopisywała. Zaopatrzone w bilet całodniowy ( 6,7 e) ruszyłyśmy na targ staroci do dzielnicy daleko od centrum. Nie umiałyśmy jednak dokładnie zlokalizować targowiska, a żadna z mijanych osób nie potrafiła nam pomóc.  Na pocieszenie kopiłyśmy więc suszi i ruszyłyśmy w stronę kolejnej dzielny której chciałyśmy się przyjrzeć z bliska.




























( by uniknąć draki ze sprzedawcami, zdjęcia robiłam tylko telefonem, przepraszam wiec za jakość pozostawiająca bardzo wiele do życzenia)






























Treptwon. Bez wielkiego planu, szłyśmy przed siebie. Tym sposobem znalazłyśmy dom obudowany  w wielkie kwiaty, a następnie uderzyłyśmy w stronę deptaku. Niestety przy tej pogodzie spacer nad Szprewą był mordęgą! W przeciwieństwie do dnia wcześniejszego deszcz i wiatr zacinały prosto w twarz, przyspieszyłyśmy kroku i skręciłyśmy w boczną uliczkę, tym zbiegiem okoliczności trafilysmy na … Targ! Oczywiście nie ten którego szukałyśmy, ale ten również był niczego sobie. Krążyłyśmy po nim dobre półtora godzin, a ja gdybym tylko miała teraz jakieś puste mieszkanie, chętnie umeblowałabym je z kilku elementów z tego targu. Można było tu kupić naprawdę wszystko od zabawek, dekoracji, po ubrania, buty, dodatki, szkliwo, zastawy stołowe i meble przez rowery i prawdziwe rupiecie.



Zaraz po wyjściu z tego uroczego miejsca wpadłyśmy w kolejne niecodzienne miejsce. Opuszczony autobus przerobiony na letni bar oraz stara hala, w której w zupełnie eklektyczny sposób urządzono wnętrze. Udało nam się trochę ogrzać. Pogoda się poprawiła, a my mogłyśmy ruszyć wzdłuż kanału w stronę Krezubergu i tym sposobem robiąc krótki postój na zjedzenie naszego suszi na wynos. Obeszłyśmy sporą część dzielnicy. Tym razem skupiając się bardziej na okolicy Kottbuser Tor. Zrobiłyśmy sobie w międzyczasie zdjęcie ( wyszło koszmarnie) ale tym śmieszniej. Stad przechodząc pod wielkim szyldem Krezuberg Center trafiłyśmy na ulice pubów i restauracyjek azjatyckich. Dobre miejsce by upolować currywurstwa. Nie ukrywam, że szalu nie było, jednak to tylko duża parówka w sosiem curry. Sycące, jednak nie obiecujcie sobie zbyt wiele po niej (1,7). Tym tropem idąc doszłyśmy do centrum. Przypadkiem trafiając pod uroczy opuszczony kościół, ulokowany w bardzo malowniczej okolicy. Z milą chęcią zamieszkałabym na szóstym (ostatnim piętrze) jednej z okalających placyk kamienic, z wielkim przeszklonym tarasem. ( dla tego balkonu - chyba zacznę się uczyć niemieckiego!) powoli spacerując doszłyśmy do Alexanderplatzu,
Tu rzuciłyśmy okiem na wyspę muzeów i metrem wróciłyśmy na Kreuzberg by zjeść upatrzonego falafela oraz placki z jagnięciny z pieczonymi ziemniakami i warzywami.
Stad metrem wróciłyśmy na dworzec i nocnym autokarem dotarłyśmy do domu.
















































Jak jawi mi się Berlin po tym intensywnym weekendzie? Przede wszystkim jako miejsce, gdzie nie sposób się nudzić, to miasto w które trzeba zwiedzać na raty. Sukcesywnie odkrywając co czycha za rogiem. Powoli ciesząc się zwykła codziennością berlińczyków.Tym razem skupiłam się na dwóch dzielnicach. Co nie znaczy, ze ten czas wystarczył by poznać je od podszewki. Przy kolejnych wyprawach planuje spenetrować lepiej Mitte, poświecić więcej uwagi Prenzlauer Berg  oraz przede wszystkim Fredrichshain. Na jednym powrocie czuje się nie obędzie. 

Jestem łapczywa na wszystkie sugestie co jeszcze warto zobaczyć w berlinie. Jakie dzielnice, jakie uliczki, jakie atrakcje, wszystkie sugestie będą cenne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz